Od dość dawna testuję wszystkie pomadki jakie wpadną mi w ręce. Moja miłość do tych kosmetyków rośnie z dnia na dzień, poznaję coraz to nowsze marki oraz kolory. Tym razem przyszedł czas na pomadki Makeup Revolution. Posiadam pięć kolorów, które możecie zakupić na stronie Goodies. Cena jest zawrotnie niska, ponieważ kosztują około 5 złotych. Jednak czy warto wydać te kilka złotych? Czy pomadki MR są godne uwagi czy raczej trzeba je wyrzucić do śmieci?
Zapraszam więc Was do przeczytania co nieco o tych pomadkach. Myślę, że pomoże Wam to w podjęciu decyzji, bo wybór kolorów jest naprawdę duży.
- Ruby Wing - piękna, wygasła czerwień. Jest bardziej matowa, niż świecąca. Nie posiada drobinek i mocnego połysku. Nie podkreśla suchych skórek, dobrze się aplikuje. Trwałość to około 3-4h, schodzi równomiernie, nie pozostawia brzydkich śladów. Jest to najlepsza pomadka spośród całej piątki, którą posiadam.
- Make me magnificent - pomadka nie w moim guście, ponieważ to jasny, wrzosowy kolor. Posiada lekki połysk, ale bez brokatowych drobinek. Świetnie się aplikuje, dobrze rozprowadza, przypomina pomadkę ochronną.
- Atomic serpent - kolor brudnej zieleni, świetnie nadający się na szalone wyjścia, stylizacje czy sesje zdjęciowe. Bardzo odważny, dobrze się go aplikuje, utrzymuje się do 2h, schodzi dość równomiernie, nie smuży.
- Make me tonight - pomadka ma wygasły brązowy kolor, nie przypadła mi do gustu. Ciężko się ją aplikuje, smuży, robi ślady. Mało się też utrzymuje na ustach, przez co wiele traci. Jej zapach również pozostawia wiele do życzenia. To zupełnie inna bajka, niż pozostałe cztery pomadki - nie polecam.
- Make it right - piękny, soczysty fiolet, niestety krótko utrzymujący się na ustach. Nie schodzi równomiernie, ale najpierw ze środka ust tworząc nieestetyczną plamę. Na co dzień się nie nadaje, ewentualnie na jakąś sesję zdjęciową czy chwilową stylizację. Pachnie jak wosk czyli średnio ładnie.